Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

38-letnią Klaudię z Łodzi pandemia zastała w Egipcie. Gdy zmarł jej tato przez trzy miesiące nie mogła wrócić na jego pogrzeb.

Liliana Bogusiak-Jóźwiak
Liliana Bogusiak-Jóźwiak
archiwum Klaudii Palpuchowskiej
38-letnią Klaudię Palpuchowską, łodziankę, pandemia zastała w Egipcie. Przez trzy miesiące nie mogła wrócić do Łodzi na pogrzeb taty, Marka Palpuchowskiego, przez wiele lat szefa kina Bałtyk, współzałożyciela sieci kin Helios, a zarazem wielkiego pasjonata kina i filmu, postać znacząca dla filmowej Łodzi. Marek Palpuchowski przed laty zainicjował m.in. piątkowe uroczyste „Premiery z Expressem” w kinie Bałtyk i specjalne seanse filmowe dla członków Klubu Przyjaciół Expressu. A zarazem człowiek wewnętrznego spokoju, umiejący rozmawiać z każdym i obdarzony umiejętnością przyjmowania tego, co mówią inni.

Pani Klaudia dzieli swoje życie pomiędzy dwa kraje. Dwa razy w roku, przylatuje na dłuższy pobyt do Łodzi. W tym roku, podobnie jak w latach wcześniejszych, planowała w marcu pojawić się u taty i pozostałej rodziny. Już z końcem lutego okazało się, że kupienie biletu na lot do Polski graniczy z cudem. W kolejnych tygodniach okazało się jeszcze trudniejsze.

- Ambasady Holandii, Francji czy Czech organizowały dla swoich obywateli powrotne loty do domu. Lufthansa wysyłała samoloty do Kairu, ale tylko po obywateli Niemiec – wspomina łodzianka. – Ostatnim samolotem, który wyleciał z Kairu do Europy, był ten, który włoski rząd wysłał aby zabrać swoich obywateli. Był to tzw. lot ewakuacyjny zrealizowany 15 marca.

Egipcie nagle zrobiło się pusto. Po turystach nie było śladu, branża turystyczna znalazła się w letargu, o lotach do Polski można było zapomnieć. I właśnie wtedy pani Klaudia otrzymała telefon z Łodzi zawiadamiający ją o śmierci taty. W tym momencie, jak mówi, świat się dla niej zatrzymał.

- Tata nigdy nie chorował, więc ta wiadomość była dla mnie podwójnie nie do zaakceptowania – opowiada. – Było oczywiste, że muszę jak najszybciej wrócić do Łodzi, aby zorganizować pogrzeb. Nie wyobrażałam sobie, że ostatnie pożegnanie mogłoby się odbyć beze mnie, jego jedynej córki. W głębi serca wiedziałam, że tata życzyłby sobie, aby mnie nie zabrakło przy tym ostatnim. Ciągle nie wierząc, że tata odszedł na zawsze, kontaktowałam się z kolejnymi ambasadami, próbując zorganizować sobie lot do Polski. Nasza ambasada w Kairze już wcześniej próbowała przygotować lot dla Polaków przebywających w Egipcie, ale nic z tego nie wyszło. Tym razem również poza okazanymi wyrazami współczucia niewiele mogli mi pomóc. Dopisano mnie co prawda do listy oczekujących, gdyby jednak taki lot miał się odbyć i obiecali że się do mnie odezwą, ale do dziś nikt nie zadzwonił.

Klaudia Palpuchowska codziennie obdzwaniała ambasady krajów Unii Europejskiej z pytaniem, czy coś może się u nich zmieniło i jest szansa na wylot do Europy. W pewnym monecie wydawało się, że będzie mogła polecieć tureckimi liniami do Stambułu, a stamtąd do Warszawy. Zabukowała bilet, aby chwilę potem dowiedzieć się, że na ten drugi lot turecki przewoźnik nie ma odpowiedniej liczby chętnych, więc go odwołał. Rozważała też powrót do Europy przez Paryż, bo w pewnym momencie była taka możliwość. Stamtąd nie było jednak lotów do Polski, a w ówczesnym stanie psychicznym i fizycznym nie dałaby rady aby wynająć samochód i pojechać nim z francuskiej stolicy do Łodzi.

Pani Klaudia czekała więc w Egipcie, zaklinając rzeczywistość i prosząc los, by jak najszybciej wznowiono loty do Berlina. Wznowiono je, ale okazało się, że aby lecieć przez stolicę Niemiec musiała wykazać, że ma wykupiony bilet z Berlina do Warszawy. Tego, w ówczesnej sytuacji nie mogła zapewnić. Gdy Niemcy w końcu poluzowali obostrzenia, udało się jej wreszcie wrócić do Polski. Wtedy dopiero mogła zająć się organizowaniem ostatniego pożegnania. Pogrzeb Marka Palpuchowskiego odbył się trzy miesiące po jego śmierci.

- Przez sytuację, w jakiej się znalazłam, uczucie żałoby jeszcze się spotęgowało – opowiada. – Z każdym dniem spędzonym w Egipcie było mi coraz trudniej. Od przybycia do Łodzi moje emocje się nie zmieniły.

Klaudia Palpuchowska wcześniej planowała, że do Egiptu pojedzie jesienią. Teraz boi się, że gdy już wyleci z Polski, nie będzie mogła wrócić do Łodzi na święta, bo przecież straszy się nas nową falą zachorowań i powrotem surowych ograniczeń.

- W Egipcie o pandemii już zapomniano – mówi. - Nieliczni noszą maseczki i używają płynów do mycia rąk. Podczas największego natężenia epidemii, gdy dochodziło do 1500 zakażeń w ciągu doby, i to pomimo, że testów wykonywano bardzo mało, obostrzeń było dużo mniej niż w Polsce. Co prawda transport publiczny nie działał od godz. 20 do godz. 6 rano, odkażano powierzchnie w sklepach i bankach, ale już w biednych dzielnicach i na wsiach śmiano się, że wirusa jeszcze nikt nie widział.

- Gdy wylatywałam z Kairu, nikt na lotnisku nie mierzył pasażerom temperatury – wspomina. - Gdy wylądowałam w Berlinie, ludzie zachowywali się tak, jakby żadnej pandemii nie było.

Od 1 września Polacy planujący wczasy w Egipcie muszą na 48 godzin przed wylotem wykonać test w kierunku koronawirusa. Tylko gdy mają negatywny wynik, mogą polecieć na wczasy.

Pogoda w Łódzkiem (7.09.2020):

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany